Gdzie jestem

wtorek, 8 listopada 2016

Cztery lata minęły...

   Miałem zabrać się za ten wpis już dużo wcześniej ale jakoś słabo stałem z czasem. Równo 1-go września 2016 roku minęły cztery lata odkąd oficjalnie po szkole zostałem zawodowym kierowcą. Czy dzisiaj ponownie wybrałbym ten zawód? - TAK! Pewnie wielu z Was tak jak ja od najmłodszych lat marzyło o tym, by zostać kierowcą zawodowym. Wielu pewnie zostało "zarażonych" jazdą przez członków rodziny. W moim przypadku było dokładnie tak samo i od najmłodszych lat jeździłem z dziadkiem i tatą w trasy. W mojej rodzinie poza najbliższymi jeździ też zdecydowana większość wujków, więc w każdym momencie życia gdzieś ta styczność z ciężarówkami ciągle była. :) Pewnie już wielu z Was osobiście zasiadło za sterami i mogło sprawdzić na własnej skórze, czy gdy już zacznie się jeździć zawodowo to dalej ten zawód będzie wyglądał tak "kolorowo". Pewnie też jest spore grono, które z upragnieniem czeka tylko, by móc zrobić uprawnienia. Ja opiszę to ze swojej perspektywy i postaram się też odpowiedzieć na kilka zadawanych przez Was pytań.

   Będąc małym chłopcem i jeżdżąc w trasy na pewno zdarzyło Wam się nieraz, że dostaliście kierownice w swoje ręce na placu, bądź mniej ruchliwej drodze. W moim przypadku było tak samo i już od małego ciężko było mnie wygonić z lewego fotela. Wiadomo, najpierw próby ruszenia, jazda na wprost, itp. sprawy, czyli podstawy. Podjeżdżanie w kolejkach, jazda po firmach, takie początki miał raczej każdy. W mojej "nauce" jazdy bardzo dużą rolę odgrywał dziadek. Mimo, że tato również dawał mi jeździć to dziadek był wymagający. Zwracał na wszystko uwagę, mówił co i jak. Nie było "nie dam rady" tylko siadaj, dasz radę, a ja będę ci podpowiadał. Tak ze zwykłej jazdy po placu zaczęły się manewry od tych najprostszych do tych bardziej skomplikowanych do przodu, jak i do tyłu. Cofania pod rampy nie raz w dość ciasnych i wymagających firmach. Miałem wtedy jakieś 13-14 lat i nieraz usłyszałem od wózkowego, że jest pełen podziwu jak sobie poradziłem np. z cofnięciem pod rampę w kącie 90 stopni na ciasnym placu, "gdzie niejeden kierowca miał czasem problemy". Pragnę też zauważyć, że wszystko
toczyło się w innych latach, gdzie nie było takiej nagonki na różne przepisy i nikt nie robił problemów, bo dziecko siadło za kierownicę na firmie, czy coś w tym stylu. (Kto śledzi mój kanał na YouTube od początków, czyli okolice 2007 roku zna raczej serię "Zibi1541 in the Action", gdzie kawałek tej "szkoły" idzie zobaczyć. :) ) I tak lata mijały, a dziadek szkolił mnie co raz bardziej. Jazda po serpentynach, podjazdy, zjazdy przy 40-stu tonach, by nie spalić hamulców, różne warunki pogodowe i inne sytuacje na drodze miałem już "liźnięte". W końcu przyszedł czas 18-stki i mogłem już zacząć robić prawo jazdy kategoria po kategorii, i tak w wieku 19 lat miałem już A,B,C i E, więc nie pozostało już nic jak skończyć szkołę, zrobić KW i jeździć zawodowo. :)
  Przez te 4 lata (odpukać) bezwypadkowej jazdy, doświadczyłem już na własnej skórze różne bezmyślne manewry na drogach, kilka awarii, wymiany kół, czy różnych "ciekawych" rozładunków na miękkich budowach, czy kompletnie nie odśnieżanych drogach. Nie raz trzeba było czy to w nocy, czy w ulewie wymieniać koło, czy usuwać usterki. Kilka sytuacji na pewno zostanie mi w pamięci jak chociażby jedna w Czechach, kiedy to przed granicą Słowacką o drugiej w nocy zablokowało mi wszystkie koła w naczepie podczas jazdy... Okazało się, że w wadliwie wyprodukowanej oponie założonej na ostatniej osi w naczepie odkleił się bieżnik, kręcąc się urwał wszystkie zawory i przewody elektryczne w swojej okolicy. I tak przyszło mi w nocy kombinować jak najszybciej zjechać z drogi i ogarnąć naczepę, żeby zjechać do domu (bez hamulców w naczepie, powietrza w poduszkach i świateł).
   Mimo tych wszystkich zdarzeń i dni, kiedy przeklinałem tą pracę wszystko mijało kiedy już wiedziałem, że załadowałem towar i mogę już tylko jechać prosto przed siebie do domu przy dobrej muzyce. Sam też z biegiem czasu widzę jak zmieniło się moje podejście do jazdy. Kiedyś wysłuchując uwagi dziadka, czy taty, teraz widzę sam, że trochę "wyluzowałem". Już nie ma tak jak kiedyś gniecenia i pędzenia do odcięcia zawsze, żeby być z przodu. Ktoś chce gonić? Proszę bardzo! Niech jedzie. Ja na spokojnie się rozpędzę i będę jechał swoim tempem, bez niepotrzebnego żyłowania samochodu,a co za tym idzie w pewnym stopniu niszczenia go, bo wiadomo, że jeżeli coś traktujemy łagodniej posłuży nam bezproblemowo dłuższy okres.
  Nie wyobrażam sobie życia, bez jazdy, nie wyobrażam sobie, że mógłbym spędzić życie za biurkiem siedząc jak wszyscy 8-godzin. Droga uzależnia co raz bardziej z każdym kilometrem i wie o tym każdy, kto wykonuje tą pracę z przyjemnością, a nie tylko dla pieniędzy, siedząc za kółkiem jak za karę. Mimo złego dnia, złego humoru lub gdy coś nie idzie po mojej myśli wystarczy, że spojrzę na swoje ukochane auto, siądę za sterami i ruszę przed siebie, by wyciszyć się i by humor sam poprawiał się na lepsze przy dźwięku silnika i dobrej muzyce. :)